![]() | |||
Inga 1.10.10 , oraz 23.11.10 :) |
Przyjście na świat dziecka,
całkowicie zmienia świat jego rodziców, rodziny, to oczywiste. Wywraca
całe życie do góry nogami... szybko jednak przywykamy do nowej sytuacji,
by mimo lepszych i gorszych dni stawić czoła nowemu wyzwaniu .
Z Ingulą sprawa wyglądała trochę inaczej: szybko pojawiła się na
świecie, nikt nie wie, co było tego przyczyną, bo tak ponoć bywa... W
szpitalu spędziła prawie 3 długie miesiące, walcząc o życie, a następnie
o każdą najmniejszą umiejętność... Pamiętam tamten czas, paniczny
strach, czy nie zadzwoni telefon z informacją,że Córci już z nami po
prostu nie ma, odeszła, bo nie miała już siły walczyć... na szczęście
telefon z taką informacją nie zadzwonił
Widok małego ciałka uwięzionego w małym ciepłym "domku", z wieloma
kabelkami, respiratorem, i pieluszką w rozmiarze 0 , która i tak
kończyła się pod paszkami na zawsze pozostanie w pamięci, Ingulka nie
przypominała wówczas niemowlaczka, dorodnego z pulchnymi policzkami, a
po trosze Pisklaczka, ciałko pokryte cienką skórką, przez którą było
widać każde żeberko... po czasie pojawiły się paznokcie,rzęsy, brwi ...
otwarły się najpiękniejsze dla nas rodziców oczka.
I tak Dziewczyna, leżała i "dojrzewała",aż zaczęła przypominać "dorodnego" niemowlaka ,
po drodze było jeszcze sporo złych informacji:w 45 min życia, Ingula
była poddana reanimacji z powodu zatrzymania akcji serca,niedotlenienie
pozostawiło spory ślad w jej dalszej drodze o zdrowie, a to,że trzeba
zamknąć przewód pod serduszkiem, który u donoszonych dzieciaczków
domyka się sam...A to że w główce doszło do wylewów do komór mózgu, co
spustoszyło główkę Inguli, a to,że siatkówka w oczkach się odkleja, i
będzie potrzebny laser, by można było walczyć o wzrok... W między
czasie, dowiedzieliśmy się również,że ciśnienie w główce jest tak duże, i
główka niebezpiecznie szybko rośnie, iż jest potrzeba założenie
zbiorniczka w głowie, który specjalnym kabelkiem odprowadza nadmiar
płynu mózgowo rdzeniowego do jamy brzusznej...
Początki nie były
łatwe, było szalenie trudno przyjąć to wszystko na nasze barki, ale
daliśmy radę, wspólnymi siłami i dajemy po dziś dzień (dziękuję Mężu
:***).
Gdy już Piskle :)podrosło do należytej wagi, czekał nas awans
z inkubatorowego domku, do niemowlęcego szpitalnego łóżeczka, które
bardziej przypominało wanienkę niż łóżeczko ,zaczęło
się tulenie, przewijanie (nigdy nie zapomnę radości i łez z powodu
pierwszej kupki :)), pielęgnacja, niby wszystko było "normalnie" ,a
jednak nie w domu.
Stan Maludy poprawiał się, rosła w oczach,
zaczęły pojawiać się myśli o domu... Nie tak szybko, dziecko musi mieć
minimum 2kg,i co najważniejsze nauczyć się pić z butelki....I zaczęły
się schody. Ssanie szło nam strasznie ciężko, długooo nie mogła Dziecina
"załapać"o co w całym tym ssaniu chodzi, waga raz szła w górę, by
następnego dnia spaść w dół, i tak czekaliśmy, czekaliśmy... Ciężka
praca nad koordynacją ssania i połykania, jednocześnie, by się przy tym
nie krztusić, by na dodatek parametry nie leciały w dół " na łeb, na
szyję",trwała długoooo, jak nie wieczność .
Z czasem mleka z butelki ubywało więcej i więcej i coraz mniejsze
ilości trafiały sondą do żołądka... Udało się nasza Księżniczka po
długich (dla nas rodziców) 83 dniach opuściła szpital, i ze sporą
ilością skierowań, długim wypisem i stosownymi zaleceniami udała się do
domu :)))...