Dla Ingi

Dla Ingi

czwartek, 6 marca 2014

Początki...

Inga 1.10.10 , oraz 23.11.10 :)


Przyjście na świat dziecka, całkowicie zmienia świat jego rodziców, rodziny, to oczywiste. Wywraca całe życie do góry nogami... szybko jednak przywykamy do nowej sytuacji, by mimo lepszych i gorszych dni stawić czoła nowemu wyzwaniu .
Z Ingulą sprawa wyglądała trochę inaczej: szybko pojawiła się na świecie, nikt nie wie, co było tego przyczyną, bo tak ponoć bywa... W szpitalu spędziła prawie 3 długie miesiące, walcząc o życie, a następnie o każdą najmniejszą umiejętność... Pamiętam tamten czas, paniczny strach, czy nie zadzwoni telefon z informacją,że Córci już z nami po prostu nie ma, odeszła, bo nie miała już siły walczyć... na szczęście telefon z taką informacją nie zadzwonił
Widok małego ciałka uwięzionego w małym ciepłym "domku", z wieloma kabelkami, respiratorem, i pieluszką w rozmiarze 0 , która i tak kończyła się pod paszkami na zawsze pozostanie w pamięci, Ingulka nie przypominała wówczas niemowlaczka, dorodnego z pulchnymi policzkami, a po trosze Pisklaczka, ciałko pokryte cienką skórką, przez którą było widać każde żeberko... po czasie pojawiły się paznokcie,rzęsy, brwi ... otwarły się najpiękniejsze dla nas rodziców oczka.
I tak Dziewczyna, leżała i "dojrzewała",aż zaczęła przypominać "dorodnego" niemowlaka , po drodze było jeszcze sporo złych informacji:w 45 min życia, Ingula była poddana reanimacji z powodu zatrzymania akcji serca,niedotlenienie pozostawiło spory ślad w jej dalszej drodze o zdrowie, a to,że trzeba zamknąć przewód pod serduszkiem, który u donoszonych dzieciaczków domyka się sam...A to że w główce doszło do wylewów do komór mózgu, co spustoszyło główkę Inguli, a to,że siatkówka w oczkach się odkleja, i będzie potrzebny laser, by można było walczyć o wzrok... W między czasie, dowiedzieliśmy się również,że ciśnienie w główce jest tak duże, i główka niebezpiecznie szybko rośnie, iż jest potrzeba założenie zbiorniczka w głowie, który specjalnym kabelkiem odprowadza nadmiar płynu mózgowo rdzeniowego do jamy brzusznej...
Początki nie były łatwe, było szalenie trudno przyjąć to wszystko na nasze barki, ale daliśmy radę, wspólnymi siłami i dajemy po dziś dzień (dziękuję Mężu :***).
Gdy już Piskle :)podrosło do należytej wagi, czekał nas awans z inkubatorowego domku, do niemowlęcego szpitalnego łóżeczka, które bardziej przypominało wanienkę niż łóżeczko ,zaczęło się tulenie, przewijanie (nigdy nie zapomnę radości i łez z powodu pierwszej kupki :)), pielęgnacja, niby wszystko było "normalnie" ,a jednak nie w domu.
Stan Maludy poprawiał się, rosła w oczach, zaczęły pojawiać się myśli o domu... Nie tak szybko, dziecko musi mieć minimum 2kg,i co najważniejsze nauczyć się pić z butelki....I zaczęły się schody. Ssanie szło nam strasznie ciężko, długooo nie mogła Dziecina "załapać"o co w całym tym ssaniu chodzi, waga raz szła w górę, by następnego dnia spaść w dół, i tak czekaliśmy, czekaliśmy... Ciężka praca nad koordynacją ssania i połykania, jednocześnie, by się przy tym nie krztusić, by na dodatek parametry nie leciały w dół " na łeb, na szyję",trwała długoooo, jak nie wieczność . Z czasem mleka z butelki ubywało więcej i więcej i coraz mniejsze ilości trafiały sondą do żołądka... Udało się nasza Księżniczka po długich (dla nas rodziców) 83 dniach opuściła szpital, i ze sporą ilością skierowań, długim wypisem i stosownymi zaleceniami udała się do domu :)))...